Interesujesz się szamanizmem? Przeczytaj poniżej dwie historie inicjacji kobiet z plemienia Huichol. Historie stanowią fragment książki Jamesa Endredy’ego pt.: „Szamanizm dla początkujących„:
Marina, młoda kobieta pochodząca z plemienia Huichol, była już w trzecim trymestrze ciąży, gdy zdecydowano, że cała jej najbliższa rodzina (ponad dwadzieścia osób) odbędzie świętą pielgrzymkę na pustynię Wirikuta, gdzie rośnie święty pejotl.
Podróż w obie strony, z domu w Zachodniej Sierra Madre na pustynię, miała zająć dwanaście dni. Pomimo zaawansowanej ciąży kobieta powzięła twarde postanowienie o odbyciu żmudnej wędrówki, choć zdawała sobie sprawę z trudów podróży. Pierwszą część drogi pielgrzymi mieli przebyć na odkrytych ciężarówkach, druga prowadziła przez wysoko położoną pustynię, którą można było pokonać jedynie pieszo.
Spotkałem pielgrzymów dwa tygodnie później, w małym miasteczku położonym poza świętą pustynią kaktusów pejotl w San Luis Potosi. Stamtąd podążyliśmy nierówną i nieutwardzoną drogą, przystając często przy świętych źródłach oraz innych świętych miejscach, aby zostawić ofiary i odprawić odpowiednie rytuały.
Dzień później pozostawiliśmy nasze pojazdy i o świcie wyruszyliśmy na pustynię. Chwilę wcześniej pieśni szamanów wypełniły powietrze, a ogień ze wznieconego przez nich ogniska przeszył noc i połączył się ze światłem wschodzącego słońca.
Po długim marszu, owiewani rześkim powietrzem, dotarliśmy wreszcie na pole pejotlu, i po odprawieniu kilku obrzędów rozpoczęliśmy polowanie na święty kaktus. Już wcześniej uczestniczyłem w kilku podobnych polowaniach, więc wiedziałem, co mam robić i czego mogę się spodziewać. Nie przypuszczałem jednak, że w pewnym momencie do mnie i do ojca Mariny przybiegną, krzyczące najgłośniej jak się da, matka i ciotka Mariny. Dziewczyna zaczynała rodzić.
W trakcie porodu pojawiły się poważne komplikacje. Zachowanie matki Mariny, kobiety doświadczonej – jak i wszystkie kobiety z plemienia Huichol – w przyjmowaniu na świat dziecka, jednoznacznie wskazywało, że nie był to zwykły poród. Gdy dotarłem do Mariny, przekonałem się, jak ciężka jest sytuacja. Dziewczyna siedziała na ziemi, wsparta plecami o duży kamień.
Zdążyła już urodzić. Pomiędzy jej nogami było tyle krwi, że musiałem odwrócić wzrok; zrobiło mi się niedobrze. Szaman – przywódca grupy – przybył na miejsce chwilę po mnie i od razu rozpoczął śpiewanie modlitw, jednocześnie dmuchając na kobietę, celem przesłania jej dodatkowej energii. Wiedziałem, że po wielu dniach postu, wyczerpującej wędrówki na pustynię oraz utracie ogromnej ilości krwi Marina była na krawędzi życia i śmierci. Zaraz po urodzeniu dziecko kobiety zostało zabrane przez jedną z jej kuzynek. Czuło się dobrze i nie płakało. Niestety Marina wciąż poważnie krwawiła z łona.
W tym samym czasie cała grupa pielgrzymów zebrała się wokół niej, a ja wycofałem się, ponieważ nie mogłem w żaden sposób pomóc. Szaman wraz z grupą najstarszych kobiet uzgodnili, które zioła podać Marinie, aby zatrzymać krwawienie. Gdy zapadł zmrok, stan Mariny wciąż się nie polepszał, zdecydowano zatem, by przenieść ją do miejsca, gdzie znaleziono „matkę pejotl” oraz gdzie miał się odbyć całonocny obrzęd ku czci pejotlu.
Gdy już przenieśliśmy owiniętą w koce Marinę, szaman rozpalił święty ogień (Tatewari). Po rozmowie z Tatewari postanowił, że kobieta pozostanie przez noc przy ogniu z matką pejotl, a rano przetransportujemy ją do najbliższej kliniki, położonej wiele kilometrów od tamtego miejsca. Świeżo upieczona matka była tak słaba, że ledwie mogła mówić. Wszyscy obawiali się, że jeśli szamanowi nie uda się utrzymać jej duszy połączonej z ogniem i matką pejotl, kobieta umrze.
Szaman, wraz ze swoimi pomocnikami, kontynuował, mimo zaistniałej sytuacji, odprawianie odpowiednich dla tej pielgrzymki rytuałów. Pobłogosławił pielgrzymów i podał im wiele oczyszczonych kawałków pejotlu, które następnie spożywano. Przez całą noc intonował również pieśń o odtworzeniu świata. Jednocześnie Marinie podawano sakrament z kaktusa pejotl. Ponieważ była zbyt słaba, by żuć, małymi łykami piła przygotowaną z pejotlu świeżą herbatę, parzoną przez najstarsze kobiety.
Około północy Marina była w stanie usiąść i wziąć dziecko na ręce. Patrząc na nią przez ogień, zrozumiałem, jakim cudem tak naprawdę jest dar życia. Później dowiedziałem się, że w tym właśnie momencie kobieta otrzymała powołanie szamańskie. Otrzymała je, trzymając na rękach swoje pierwsze dziecko – córkę, urodzoną w najświętszym dla jej ludu miejscu – będąc wycieńczoną do granic wytrzymałości, w czasie, gdy wokół niej cała rodzina wraz z szamanem intonowała święte pieśni.
Marina zobaczyła, unoszące się nad ogniem, dwa orle pióra będące dla plemienia Huichol symbolem szamana. Mimo wszystko nie odpowiedziała na wezwanie. Nigdy później nie chciała również rozmawiać o tym zdarzeniu.
Następnego ranka kobieta została zabrana do kliniki, a reszta grupy kontynuowała zbieranie świętego kaktusa, który następnie miał być używany przez wspólnotę podczas ceremonii. Lekarze zdiagnozowali u Mariny przyrośnięcie łożyska. W efekcie podczas porodu łożysko nie odrywa się w pełni od ścian macicy, co może powodować rozległy krwotok wewnętrzny, a nawet śmierć. Po drobnym zabiegu kobieta mogła wraz z dzieckiem wrócić do domu.
Niestety nie był to koniec historii Mariny.
Ja natomiast nigdy więcej już jej nie widziałem. Podobno w parę miesięcy po pielgrzymce wpadła w głęboką depresję. Szaman-uzdrowiciel „zobaczył”, że duchy Tatewarikarały ją za odrzucenie wezwania do posługi szamańskiej. Wiem jedynie, że opuściła swoje plemię i osiadła w stolicy Meksyku, gdzie porzuciła tradycję i rytuały swego ludu na rzecz dominującego w Meksyku chrześcijaństwa.
Opisana historia, jak dla mnie, zatoczyła pełen krąg kilka lat później, gdy wyruszyłem na kolejną pielgrzymkę, na pustynię pejotlu, z pochodzącą z Santa Catarina inną grupą ludzi z plemienia Huichol.
I tym razem uczestniczyła w niej brzemienna kobieta – Luna (w języku Huichol – Metseri), żona jednego z moich bliższych przyjaciół z owego plemienia. Luna była dla mnie typową kobietą plemienia Huichol. Była nieśmiała, a jednocześnie nosiła się dumnie, łatwo było ją rozśmieszyć, ale równie łatwo poważniała. Rozważna i pracowita osoba, na której bliscy zawsze mogą polegać.
Podczas pobytu na pustyni pejotlu Luna urodziła dziecko. Tym razem obyło się bez komplikacji. Zdumiewało mnie, że po porodzie kobieta była w stanie uczestniczyć w części obrzędów wraz z pozostałymi członkami wyprawy. Nowo narodzoną córkę nosiła ze sobą w zawiązanej na szyi i w pasie pięknej, wyszywanej chuście.
Zbiór kaktusa poszedł dobrze, mimo mocnych wiatrów i piachu sypiącego się do oczu. Tej nocy, gdy już zjedzono pobłogosławione fragmenty świętego kaktusa, a grupa zebrała się wokół ogniska, szamani rozpoczęli trwające do rana inkantacje.
To właśnie wtedy Luna, tak samo jak Marina, zobaczyła unoszące się z ogniska dwa orle pióra. Podobnie jak Marina, będąc w najświętszym dla plemienia Huichol miejscu, podczas najważniejszego obrzędu otrzymała wezwanie, aby stać się śpiewającym szamanem (marakame). W plemieniu Huichol rzadko zdarza się, by kobiety rodziły na pustyni podczas obrzędów, nie jest też typowym, by młoda matka, czy też generalnie kobieta, otrzymywała wezwanie stania się marakame– praktycznie wszyscy szamani tego rodzaju, wywodzący się spośród ludu Huichol, byli mężczyznami.
Pamiętny dzień i noc na zawsze zmieniły życie Luny. Kobieta schwyciła pióra i przyjęła wezwanie duchów. Mimo iż nigdy nie miała wystarczająco wysokiej pozycji w grupie, nie potrafiła śpiewać z szamanami ani też nigdy nie była szkolona ku temu (tak jak i wielu innych współplemieńców), gdy otrzymała pióra przyłączyła się do szamańskich inkantacji i bezbłędnie wyśpiewywała właściwe odpowiedzi.
Byłem całkowicie oczarowany. Nigdy wcześniej nie słyszałem, by kobieta z plemienia Huichol śpiewała dla ognia. Nigdy też nie zapomnę tego doświadczenia. Będąc w głębokim transie wywołanym pejotlem oraz świętym ogniem, wyśpiewywała odpowiednie odpowiedzi na rytualne pytania szamanów tak czysto i pewnie, że żaden z postronnych obserwatorów nie zgadłby, że robi to po raz pierwszy.
Następnego dnia cała grupa wiedziała, że Luna pewnego dnia stanie się potężną, śpiewającą szamanką. Jej dziadek, będący kawitero, czyli członkiem rządzącej starszyzny, stojącej jednocześnie na straży tradycji, zalecił jej odbycie w ciągu pięciu lat, pięciu podobnych pielgrzymek na świętą pustynię pejotlu.
W tym samym czasie miała też pielgrzymować do innych, świętych dla plemienia Huichol miejsc – zwłaszcza do miejsc łączonych z pierwiastkiem żeńskim i wodą. Takimi miejscami są niektóre źródła i jeziora rozrzucone po całym Meksyku, a także niektóre miejsca, czy wręcz całe wyspy, na Pacyfiku.
W ciągu pięciu lat pielgrzymowania Luna nabierała doświadczenia, nie tylko obserwując rozwój swojej córki (którą wszędzie ze sobą zabierała), lecz także czerpała je od szamanów i szamanek swojego i innych plemion, których spotkała w trakcie wędrówki, a którzy przekazali jej cenną wiedzę o roślinach leczniczych.
W tym czasie, pod okiem szamanów, przygotowywała potrzebne jej rytualne narzędzia, takie jak: muvieri(lecznicza laska z przyczepionymi dwoma orlimi piórami), bęben, kryształy. Pod przewodnictwem szamanów pogłębiała również swoją więź ze świętym ogniem.
Około dziesięciu lat później, w wyśnionej przez kawitero przepowiedni, okazało się, że kobieta ma zostać jedną z głównych strażniczek tradycji i jednocześnie jednym z trzech najważniejszych szamanów-pieśniarzy społeczności. Funkcję tę pełniła przez pięć lat, reprezentując deszcz podczas wszystkich pielgrzymek. Był to ogromny honor, a zarazem wielka odpowiedzialność, zwłaszcza dla tak młodej kobiety.
W danym okresie strażników tradycji było zazwyczaj około dwudziestu – kobiet i mężczyzn wybieranych z grona siwowłosych szamanów, którzy spędzili lata na służbie, organizując obrzędy i pielgrzymki do świętych miejsc.
Jedynie raz, w ciągu wspomnianych pięciu lat, dane mi było usłyszeć śpiew Luny, wykonującej pieśń deszczu. W tamtym okresie w moim życiu sporo się działo, a i Luna wiele podróżowała. Po odbyciu pięcioletniej służby przeniosła się wraz z mężem do kolejnej wspólnoty i od tamtego czasu stała się znaną pośród ludu Huichol szamanką-uzdrowicielką.
W historiach Mariny i Luny odnajdujemy wiele podstawowych elementów charakterystycznych dla większości kultur szamańskich na całym świecie. Szamani, niezależnie od płci (więcej w rozdziale 3), „wybierani” są zawsze w pewien określony sposób.
Specyficzne talenty szamańskie bądź odziedziczyli, bądź wyuczyli się ich, bądź też spontanicznie je nabyli (w sposób właściwy danej kulturze). Zawsze występuje motyw przejścia inicjacji szamańskiej (więcej w rozdziale 4). Poprzez inicjację, w której uczestniczy starszy szaman, natura i duchy, kandydaci zdobywają wiedzę i moc potrzebną do wejścia w odmienne stany świadomości (więcej w rozdziale 5).
Duchy, z którymi pracuje szaman, mogą być zarówno przewodnikami i pomocnikami, niekiedy przyjaciółmi a nawet kochankami, jak i mogą być nastawione antagonistycznie wobec szamana i dążyć do wyrządzenia mu szkody (rozdział 6). W wielu przypadkach szamani posiadają rozległą wiedzę o roślinach charakterystycznych dla środowiska, w którym żyją.
W przeprowadzanych rytuałach wykorzystują często potężne, „specjalne rośliny” zwane też roślinami bogów (rozdział 7). Jednym z najbardziej interesujących aspektów szamanizmu jest różnorodność narzędzi, jakimi może się posłużyć szaman podczas rytuałów i ceremonii (rozdział 8), narzędzi wspomagających podróżowanie poprzez świadomość do nieznanych światów, a także otwierających postrzeganie na wielkie, mistyczne tajemnice życia i śmierci (rozdział 9).
Dłuższy fragment książki znajdziesz w galerii CzaryMary.pl >>