Mój poprzedni wpis na blogu na temat 2012 spotkał się z małą dezaprobatą ze strony komentujących. Wszystkie argumenty przyjmuję oprócz takich, że końca świata nie będzie, bo ktoś w to nie wierzy. Akurat wiara czy niewiara nie ma w tym momencie nic do rzeczy. Przed Kopernikiem nikt nie wierzył, że Ziemia może być okrągła, a jednak była.
Do ponownego zajęcia się tematem niejako zmusiła mnie lektura wspaniałej książki Lawrence’a Josepha pt. „2012 Apokalipsa”. Tytuł może nie brzmi zachęcająco zwłaszcza ze względu na wydźwięk słowa „apokalipsa”, które kojarzy się z zagładą, czymś ostatecznym i końcem świata. Okazało się jednak, że lektura niespełna 300 stronicowej książki daje człowiekowi możliwość ujrzenia szerokiej perspektywy tego zagadnienia. Nie chodzi jedynie o słynny i tak często wykorzystywany motyw kalendarza Majów. Ten symbol okazał się niezwykle chodliwy ostatnimi czasy, aczkolwiek sam kalendarz nic tak naprawdę nie oznacza. Trzeba zgłębić nieco wiedzy z innych dziedzin, aby móc prorokować na 2012 r.
Co nam tak naprawdę grozi?
W tym miejscu trudno jest przytaczać wszystkie zagrożenia naraz, ponieważ umysł ludzki może nie zdołać ich ogarnąć. Trudno jest je wymieniać po przecinku jak jakiekolwiek inne słowa. To nie są zwykłe słowa, ale proroctwa niesione z wiatrem czasu przez tysiąclecia; zapowiedzi nadejścia czegoś nieuniknionego; naukowe tezy; rytm istnienia Wszechświata; znaki widoczne dla każdego, ale w ogólnych dyskusjach przemilczane. Ich wspólny mianownik sprowadza się do jednej daty – 2012.
W swoim artykule nie chciałabym nikogo straszyć i namawiać do uwierzenia w 2012, ale chciałabym zwrócić uwagę na kilka istotnych rzeczy i czynników, od których my jako ludzie jesteśmy uzależnieni. I choć bylibyśmy najbardziej nieustraszeni, nie mamy na nie żadnego wpływu. Nie jest to kwestia strachu, ale wyboru i bycia świadomym człowiekiem.
Trudno powątpiewać obecnie w nadzwyczaj wysoki poziom rozwoju kultury Majów. Wystarczy stanąć u podnóża jednej z wybudowanych przez nich piramid choćby w Chichen Itza i stwierdzić, że musieli posiadać wspaniałe umiejętności budowniczych skoro bez użycia koła byli w stanie konstruować swoje świątynie. Wystarczy zapoznać się z ich dorobkiem astronomicznym i już wiadomo, że ma się do czynienia niemal z geniuszami astronomii, którzy potrafili obliczyć długość miesiąca księżycowego z perfekcyjną niemal dokładnością. W ich życie wpisany był ciągły cykl. Za jego pomocą opisywali niemal każdy aspekt swojego życia.
Na 21 grudnia 2012 r. ustalili koniec epoki (według wierzeń ludów Mezoameryki obecnie mamy 5 świat). Niewątpliwie nie należy od razu odbierać tej daty jako końca świata. Lepiej jest traktować ją jako koniec pewnego cyklu, koniec epoki, po której nastanie nowy rozdział w historii życia na Ziemi. Celowo użyłam określenia „historia życia na Ziemi” a nie np. „dzieje ludzkości’, ponieważ nie wiadomo, czy człowiek zdoła przeżyć ten przeskok.
Książka Lawrence’a Josepha nie skupia się jednak wyłącznie na przepowiedniach Majów, ale zawiera sporą dawkę naukowej wiedzy z różnych dziedzin, której słuszności trudno zaprzeczyć.
Zacznijmy od tego, że w 2012 r, przypada okres maksymalnej aktywności Słońca, co owocuje burzami magnetycznymi na jego powierzchni, mającymi bezpośredni wpływ na klimat Ziemi. W 2005 r. w czasie minimum aktywności słonecznej zaobserwowano największy dotychczas rozbłysk na Słońcu, którego efektem były m.in. huragan Katrina, huragan Stan, trzęsienie ziemi w Salwadorze i Gwatemali, a także pękniecie kontynentu afrykańskiego. Trudno przewidzieć, co zdarzy się w 2012 r., kiedy ma nastąpić kolejne maksimum aktywności Słońca.
Ludziom niekiedy trudno zrozumieć, że nie są robotami, ani żadnym super gatunkiem – są tylko naturalną częścią Ziemi, Układu Słonecznego i Wszechświata, a co się z tym wiąże podlegają wszelkim naturalnym wpływom, przed którymi nie ma ucieczki. Aktywność Słońca ma olbrzymi wpływ na życie naszej planety, ponieważ wszelkie jej zachwiania prowadzą do zachwiania równowagi na Ziemi. Czy Ziemia zdoła się obronić przed strumieniem płynącym ze Słońca, który choć na razie życiodajny, może to życie również odebrać. Wystarczy, że ze Słońca popłynie mocniejsza dawka energii niż w 2005 r., a kto wie, jakie to mogłoby mieć skutki.
Gdyby tylko Słońce groziło nam palcem.
Okazuje się, że do naszego Układu Słonecznego wdzierają się coraz większe porcje energii, które mkną prosto ku Ziemi i niewykluczone, że powodują po części ocieplenie klimatu, jak również mają wpływ na magnetyzm Ziemi. Od zachodnich wybrzeży Afryki aż po wybrzeże Brazylii powstała nad Atlantykiem dziura w atmosferze, która stale się powiększa i charakteryzuje się coraz słabszym polem magnetycznym. Już obecnie bieguny Ziemi przemieszczają się znacznie, a burze na Słońcu i promieniowanie kosmiczne tylko powiększają ten efekt.
Ocieplenie klimatu to jedno z ulubionych słów globalistów. Wszyscy szafują tym określeniem na prawo i lewo. Ustanawia się prawa i wymyśla nowe reguły, mające zmniejszyć ten efekt. Po lekturze książki Josepha można stwierdzić, że wszystkie te wysiłki nie idą we właściwym kierunku i mają niewiele wspólnego z ochroną środowiska.
Dlaczego?
Otóż, niektórzy twierdzą i nie sposób się z nimi nie zgodzić, że Ziemia działa jak żywy organizm. Potrafi zwalczać pewne niekorzystne zjawiska, posiada mechanizmy obronne. Jej ochrona nie jest jednak absolutna, ponieważ po przekroczeniu pewnego poziomu nie będzie w stanie już nic zrobić. W odniesieniu do efektu cieplarnianego chodzi szczególnie o lasy równikowe, uznane za płuca Ziemi. Ich wycinka doprowadza do tego, że Ziemi traci powoli mechanizm termoregulacji, dzięki której obniża swoją temperaturę. Dosyć oczywiste jest, że ocieplenie klimatu zbiega się w czasie z rewolucją przemysłową i obejmuje nie więcej niż 150 ostatnich lat. W tym czasie dosyć skutecznie wycięto olbrzymie połacie lasów równikowych, a z drugiej strony rozpoczęto na wcześniej niespotykaną skalę wydobycie złóż i minerałów. To drugie zjawisko prowadzi z kolei do zmniejszenia naturalnego ziemskiego pola magnetycznego. Nic dziwnego, że Ziemia może traktować nas jak swojego wroga i chcieć nas się pozbyć ze swojej powierzchni. Na razie nie okazujemy, abyśmy byli jej sprzymierzeńcami.
To niezwykle smutne, ponieważ człowiek dzięki swoim zdolnościom, stara się wyeksploatować Ziemię na wszelkich polach, nie bacząc na skutki tego działania. Zawsze jest jakaś cienka granica, po której współczesny świat zdaje się stąpać i oby nie było za późno- nieważne czy w 2012 r. czy kiedykolwiek indziej.
Na powierzchni naszej planety istnieje obecnie kilka superwulkanów, z których ten najniebezpieczniejszy to Yellowstone. Obecnie wydaje się być już u kresu wytrzymałości i tak naprawdę każdego dnia grozi wybuchem. I co w tym strasznego? Niby nic. Okazuje się jednak, że wulkan gigant położony jest na złożach promieniotwórczego uranu. Jego wybuch pogrążyłby kontynent amerykański w chmurze nieprzenikalnej sadzy i pyłu na kilkadziesiąt lat. Ponad 20 tys. lat temu wybuch superwulkanu Toba doprowadził ludzkość niemal do całkowitej zagłady i spowodował ograniczenie populacji do kilku tysięcy ludzi na całej Ziemi. Obecnie na terenie Yellowstone prowadzi się tysiące odwiertów, które dodatkowo zaogniają sytuację i przybliżają wybuch wulkanu. Nikt jednak nie rezygnuje z wydobycia złóż, ponieważ nie sposób odciąć takie samoistne źródło bogactwa.
Czytając książkę Lawrence’a Josepha odniosłam wrażenie, że jesteśmy tu tylko na chwilę. Jesteśmy pasażerami naszej Ziemi, coraz bardziej niepokornymi i zachłannymi. Bierzemy z niej tyle, na ile mamy sił i technologii. Nie jestem zwolenniczką Greenpeace, ale jestem zwolenniczką życia. Trudno jest patrzeć na to, co się dzieje, jeśli może to doprowadzić do zagłady. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Może to my jesteśmy największym zagrożeniem tej planety, a nie Słońce, asteroidy, promieniowanie kosmiczne. Ziemia ma szanse przetrwać bez nas, ale my bez niej – nie!
Mogłabym być w pewien sposób pogodzona z losem, jeśli miałaby czekać Ziemię katastrofa naturalna, na którą nie mamy żadnego wpływu. Przynajmniej wiedziałabym, że zrobiłam wszystko, żeby nie zaszkodzić. Nie jestem jednak w stanie pogodzić się z postępowaniem człowieka, które samo w sobie może doprowadzić do nieszczęścia.
Czy to wszystko?
Oprócz globalnego ocieplenia, asteroid i całej tej kosmicznej mozaiki istnieje jeszcze kilka czynników, które działają z naszej strony na niekorzyść Ziemi. Mowa tu o polityce i interesach, religii, wpływach, władzy – w mniejszym czy większym stopniu determinantach współczesnego obrazu społeczeństwa.
Polityka i interesy pozwalają chronić Ziemię jedynie w ramach swojej poprawności i społecznej akceptowalności. Nie wychodzą ani o jeden krok naprzód, niezależnie od deklaracji. Polityka i interesy uzbrojone są w reaktory jądrowe i czołgi tak, żeby już nikt inny nie miał racji. Może to przykry obraz, ale moim zdaniem, wcale nie przesadzony. To wspaniałe, że rządy starają się ograniczyć emisję dwutlenku węgla do powietrza. Szkoda jedynie, że milczenie spowija postanowienia Protokołu z Kioto, który po cichu zezwala, chyba już największej obecnie potędze gospodarczej, Chinom oraz Indiom na niekontrolowaną praktycznie emisję śmieci. Nie wiem, czy to zaszczytne osiągnięcie, że z Afryki robi się śmietnik świata i wywozi tam szkodliwe odpady. Niestety, polityka podąża za pieniądzem i w tej sferze trudno jest oczekiwać jakiejkolwiek odmiany. Któreś z nich musiałoby przestać istnieć, aby coś uległo zmianie.
Na zakończenie chciałabym odwołać się do jeszcze jednego czynnika, w imię którego toczy się wojny i sieje nienawiść. Chodzi o religię. Nie brak i w religiach odniesień do apokalipsy i końca świata. Dziwi jedynie to, że wyznawcy jednej religii niemal z wyczekiwaniem czekają na koniec świata, jeśli miałoby to się wiązać z wiecznym potępieniem innowierców. Więc nawet i religia nas dzieli. Na Bliskim Wschodzie jeden konflikt napędza kolejny i tak dzieje się bez końca. W tym jednym z najbardziej zaognionych regionów na świecie dochodzi do starcia potężnych sił religijnych, z których każda jest na tyle silna, aby doprowadzić do konfliktu na skalę ogólnoświatową. Czy tego nam właśnie potrzeba u progu 2012 r.?
Jeśli uwierzymy Majom, 21 grudnia 2012 r. ma być przełomowym momentem w historii planety. Coś ma się skończyć, a coś zacząć. Od nas jedynie zależy, jak będzie wyglądał ten moment. Niezależnie od tego, czy oczekujemy katastrofy, czy duchowego przebudzenia, mamy wybór co do sposobu wkroczenia w ten czas. Wydaje mi się, że ludzka zbiorowa świadomość może istnieć ponad wszelkimi podziałami, a przynajmniej bardzo tego pragnę.
Nie można traktować niczego jako ostateczności, ale warto podążać za wskazówkami, które mogą przynieść ratunek naszej planecie. Nawet jeśli ten ratunek nie będzie potrzebny teraz, może ocalić naszych potomków. Nie warto być samolubnym. Należy pamiętać nie tylko o tych wszystkich, którzy byli, którzy są, ale również o tych, którzy będą. To dla nich tworzymy teraz obraz świata, z którym będą musieli się zmierzyć.
Czytając „2012 Apokalipsę”, można odnieść wrażenie, że w Ziemia balansuje na krawędzi przetrwania, uchylając się co sił od nowych ataków. W głowie kołacze się nieodmiennie jedno pytanie: „Jak długo jeszcze wytrzyma?” Z tego co wiem, nie uczyniliśmy z Ziemi naszego zakładnika, który będzie odpowiadał na każde żądanie. Nie wiadomo, czy nie jest odwrotnie, skoro małe drgnięcie równowagi na planecie może doprowadzić do zagłady ludzkości.
Zachęcam do lektury wspominanej przeze mnie książki, gdyż w naukowy i przystępny sposób wyjaśnia zagadnienia, o których ja zaledwie tu napomknęłam. Warto spojrzeć na datę 2012 z perspektywy tej książki i uzmysłowić sobie kilka ważnych rzeczy, które niekiedy chowają się za trudem codziennego dnia. Zaletą tej lektury jest to, że nie stawia czytelnika pod ścianą i nie każe wybierać spośród przedstawionych teorii. Natura obdarzyła nas otwartym umysłem, więc wykorzystując ten aspekt w pełni, sami możemy stworzyć wizję tego, co nas czeka.